poniedziałek, 29 lutego 2016

Half a year in the United Kingdom

Dnia dzisiejszego mija dokładnie pół roku. PÓŁ ROKU?! Czas pędzi jak szalony. Nieubłaganie. Cóż mogę powiedzieć? A raczej, od czego zacząć?
Zanim dojdę do jakichkolwiek podsumowań, powiem Wam trochę, co u mnie. Obecnie mam trójke przeuroczych host dzieci, których nie zamieniłabym na żadne inne. Host rodziców, z którymi naprawdę dobrze się dogaduje, i którzy traktują mnie bardzo fair. W domu panuje tak naturalna i miła atmosfera, że zdałam sobie sprawę, jak bardzo mi tego brakowało - tej oczywistej rodzinnej atmosfery. Brakowało mi jeszcze jednego: w nowym domu moja host mama każdego wieczoru dziękuje mi za moją pracę i często mogę od niej usłyszeć, że bardzo docenia wszystko, co dla nich robie i jak bardzo się staram. Co więcej, mam wspaniałe auto tylko i wyłacznie dla siebie, którym każdego dnia jeżdżę pierdyliard mil i to najprzyjemniejsza rzecz na świecie. Tak, mam też duuuuuuużo pracy, jednak wcale nie narzekam, wbrew przeciwnie - bo przecież nie ma mowy o nudzie. Prawdopodobnie nie będę w stanie Wam streścić ostatnich już-ponad-ośmiu tygodni, bo to wręcz niemożliwe. Doszłam do wniosku, że czasami trzeba stracić coś dobrego, żeby zyskać coś jeszcze lepszego. Moje życie wywróciło się do góry nogami, ale nie wiecie, jak bardzo się cieszę, że niektóre elementy zostały na swoich miejscach. Pomimo zmiany całego otoczenia fakt, że dalej mam swoje dziewczyny, kurs i cotygodniowe londyńskie niedziele wprowadził pewien rodzaj stabilności w niesamowitych życiowych przewrotach. Staram się nie marnować ani chwili i żyć pełnią życia. Przyrzekam, że sen to w tym momencie pojęcie zakrawające o luksus. Szczerze? Własnie o takim życie marzyłam od zawsze. Czterdzieści w porywach pięć godzin tygodniowo pracy, kilka godzin edukacji, codziennie wyprawy na siłownię i niezliczone chwile życia towarzyskiego pożerają moje dni niczym moje usta pożerają no cóż, ciastka. Nah, wcale nie jestem z tego dumna, ale to dobre porównanie, jesli wiecie, co mam na myśli ;) Poznałam kilka nowych au pair, które dopiero co zawitały do Anglii. Mogę zostać przewodnikiem roku czy coś. Swoją drogą patrząc na dziewczyny, które rozpoczynają swoje przygody zdałam sobie sprawę, jak bardzo zmieniłam sie ja i zmieniło sie moje własne życie. Swoją drogą, mała dygresja - i w zasadzie nie wiem, czy jestem z tego powodu szczególnie zadowolona, ale zaczynam mysleć po angielsku na porzadku codziennym, podświadomie i niekontrolowanie, a co za tym idzie - mam coraz większe problemy, żeby wypowiedzieć się po polsku bez wtrącania angielskiego. Czasami muszę się nieźle nagłowić, żeby znaleźć polski odpowiednik tego co mam na myśli? Wiem, co sobie myślicie. Ale proszę, nie oceniajcie.
Wydaje mi się, że sześć miesięcy to wystarczający czas, abym mogła czuć się obeznana w temacie i pozwolić sobie przygotować małą listę zalet i wad bycia au pair oraz krótkich* osobistych komentarzy do każdego z podpunktów.
*subiektywna ocena ;)
PLUSY WYJAZDU:
1. Język, język i jeszcze raz język. Chyba nie muszę wam mówić, jak bardzo jestem do przodu pod tym względem. Widzę ogromną poprawę pod każdym względem - gramatyka, słuchanie, czytanie, zakres słownictwa, a nawet ten mój znienawidzony przeze mnie akcent jest lepszy. Życie w innym kraju i przede wszystkim chęć nauki jest niesamowitym sposobem na język. Oczywista oczywistość. Jednak nie mogę zgodzić się, że każdy może zostać au pair, bez względu na język. Albo z teorią, że komunikatywność wystarczy. Otóż, nie wystarczy. Moim zdaniem ludzie z " przeciętnym " angielskim nie powinni sie na to pisać, a i mało rodzin chce au pair, które ledwo co dukają. " Dobry " to moim zdaniem najniższy stopień, z jakim można sie tu zjawić. Za dużo stresu, nieporozumień i niedomówień. Może brzmi to dość ostro, ale to moje zdanie i go nie zmienię. Mówię z własnego doświadczenia i obserwacji.
2. Nieskończone możliwości. Pod każdym względem. Mam wrażenie, że cokolwiek zapragne, jest na wyciągnięcie ręki. W moim przypadku kurs i podróże przede wszystkim.
3. Ludzie. Host rodzina, przyjaciele, znajomi, nauczyciele, sąsiedzi i tak dalej i dalej.... Nie potrafiłabym wymienić wszystkich, których tu poznałam, za to jestem w stanie wymienić najcudowniejsze osoby, które jest mi dane spotkac na swojej drodze. Świetna host rodzina. Cztery przyjaciółki, każda innej narodowości, każda z nich zupełnie inna, a wszystkie tak samo cudowne. Chyba nigdy nie bedę w stanie wyrazić swojej wdzięczności za tak cudownych ludzi w moim życiu, którzy sprawiają, że uśmiech nie schodzi mi z twarzy. Lovelovelove.
4. Spełnianie marzeń i nowe doświadczenia. Nie jestem w stanie nawet wyliczyć, ile marzeń udało mi sie zrealizować. W zasadzie mogłabym powiedzieć, że " wszystkie, a nawet więcej " to odpowiednie określenie. Podkreślałam to już nie raz i podkreślę po raz kolejny, że wyjazd do Anglii to najlepsze, co mnie w życiu spotkało i nie żałuję ani jednej sekundy, którą tu spędziłam, bo były, są i będą najszczęśliwszymi w moim życiu, a wszystkie trudne momenty były niesamowitą lekcją życia, której nie otrzymałabym nigdzie indziej.
5. Zmiany. Z pełną świadomością stwierdzam, że jestem zupełnie innym człowiekiem. Mam wrażenie, że moja osobowość, światopogląd i zaradność życiowa przeszły zdecydowanie udaną metamorfozę. Dorosłam. Co jest najważniejsze? Jestem szczęśliwa. Wiecie, takie nieuchwytne szczęście wynikające z tego, że czuję się we właściwym miejscu, we właściwym czasie i z właściwymi ludźmi. Całkowite przeciwieństwo mojego " poprzedniego" rozdziału w życiu. To nie wymaga więcej komentarza.
COŚ PO ŚRODKU:
1. Tęsknota za domem. Różnie sobie ludzie z tym radzą, jedni lepiej, drudzy gorzej. Całe szczęście kwalifikuje sie do tej pierwszej grupy, ale z drugiej strony wiecie, to zawsze nie to samo co wyjazd na studia do innego miasta. Wydaje mi się, że to dość osobista kwestia i ciężko mi określić kategorię, do której mogłabym ją zakwalifikować.
MINUSY WYJAZDU:
1. Przyjaźnie i znajomości. To w zasadzie można rozbić na dwa podpunkty. Utrata kontaktu z ludźmi w Polsce - bo nie oszukujmy się, to nieuniknione, biorąc pod uwagę, jak bardzo różnią się nasze życia i doświadczenia. A z drugiej strony świadomość, że obecne przyjaźnie też są ... przejściowe, ponieważ dla każdej au pair ten rok jest przerwą w życiu, po której każda z nas ruszy dalej we własnym kierunku, w nowym miejscu i z nowymi ludźmi. Aż się wzdrygam na myśl, że za kilka miesięcy czeka nas rozstanie. Wole o tym nie myśleć, biorąc pod uwagę, jak bardzo przywiązuje się do ludzi.
2. Niepewność. Szczególnie na początku, chociaż w moim przypadku - teraz wcale nie jest lepiej, zmieniły się tylko obiekty niepokoju. Nigdy nie mamy stuprocentowej pewności, na jakich ludzi trafimy - uczmy się z mojego przypadku - czy spodoba nam się program, jak poradzimy sobie z tęsknotą i klimatyzacją w nowym kraju. Później? Później to już tylko pytanie: Co potem? No właśnie, co? Gdyby ktoś znał odpowiedź na to pytanie, to czekam na sugestie.
____
Kiedyś zostałam poproszona, aby umieszczać ciekawe angielskie zwroty, o których nie uczą w szkole. Owego cyklu oczywiście nie przygotowałam, sozz, ale jako ciekawostkę mogę dorzucić, że fair enough używa się tu na porządku dziennym i ku mojemu zaskoczeniu, nie tłumaczy się tego dosłownie. Uwierzcie mi, zaskoczenie było jeszcze większe, kiedy ktoś używał tego wyrażenia w rozmowie ze mną i wtedy zupełnie nie miało dla mnie sensu i jakiejkolwiek zgodności z treścią mojej wypowiedzi. Nie, nie spotkałam się z tym nigdy wcześniej. Tak, już wyjaśniam znaczenie. A raczej robi to za mnie Wiktionary.org 
_____
Na koniec, zgodnie z tradycją i schematem bloga pożegnam Was przypadkowym doborem zdjęć, będących namiastkowym odwierciedleniem moich ostatnich dwóch miesięcy. Można powiedzieć, że w tym czasie zwiedziłam dużo więcej niż przez poprzednie cztery i jestem z tego powodu niesamowicie szczęśliwa. Anglia jest piękna, niestety pogoda już niekoniecznie, i mam zamiar korzystać z tego jak tylko mogę.
Trzymajcie się x

LDN
BOURNEMOUTH
BRIGHTON
 
WINDSOR
SOUTHAMPTON