Cała wyprawa rozpoczęła się w sobotni wieczór. Aby wszystko poszło zgodnie z planem, noc spędziłam w Londynie u O. Snu praktycznie wcale... ale przy okazji, nieźle nam się udało z tą zmianą czasu! Dodatkowa godzina snu! Woooohooooo! I tak oto niedzielny poranek zaczął się od dosyć entuzjastycznego: ahoj, przygodo!
Następne kilka godzin spędziłyśmy przysypiając w siedzeniach National Express, jadąc sześć i pół godziny do.... Newcastle. Tak, Newcastle. Z okna autobusu/pieszej drogi do areny jestem w stanie stwierdzić, że miasto jest naprawdę urocze i warte odwiedzenia. Na miejscu okazało się, że wejście do areny jest zamknięte, przez co musiałyśmy znaleźć sobie miejsca na kolejne kilka godzin. Padło na tyły areny. Pod bramami na backstage już wtedy stała całkiem spora grupa fanek. Więc i my, stoimy, śpiewamy, czekamy... i nagle sobie uświadomiłyśmy, że nie mamy makijażu. Ale jak to, chłopcy mogą pojawić się w każdej chwili, a my takie niewyjściowe?! Z braku laku padło na kryjówkę za krzakami na parkingu #goals. Po tych jakże stresujących chwilach powróciłyśmy pod bramy, gdzie zleciało nam cale popołudnie. Zdaje mi się, że koło godziny 17 przyjechali chłopcy, ale jedyne co widziałyśmy to rozpędzone vany z przyciemnionymi szybami wpadające w bramę z prędkością światła jakieś dwa metry od nas. Mając za sobą szalone biegi przełajowe na trasie brama - płot - brama, czekałyśmy jeszcze jakiś czas w tym samym miejscu, gawędząc sobie z ochroną, policją, tańcząc i śpiewając jednocześnie. Zaczęło się ściemniać, a jakiekolwiek szanse, że ktoś do nas wyjdzie stały się zerowe, więc ruszyłyśmy w ogromną kolejkę do wejścia. Po przejściu wszystkich formalności udało nam się wejść do środka i odnaleźć nasze miejsca. I tym razem czekała na nas bardzo pozytywna niespodzianka: nasze miejsca okazały się być dużo bliżej sceny niż sobie wyobrażałyśmy. Nie wiem nawet, jak opisać sam koncert. Mogę szczerze powiedzieć, że było milion razy lepiej niż na koncercie w Londynie. Może to ze względu na miejsca, bo nareszcie miałyśmy ich blisko i mówie poważnie, zdjęcia i moje nagrania nawet w połowie nie oddają tego, jak blisko byłyśmy! i mogę powiedzieć: fuuuuck, oni są prawdziwi! I na żywo jeszcze piękniejsi! Może dlatego, że chłopcy dali z siebie więcej niż wszystko, bo to ostatni tydzień trasy przed przyszłoroczną przerwą i naprawdę sie starali. Przysięgam, to były najlepsze dwie i pół godziny mojego życia. Ale niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Piętnaście minut po północy wyruszyłyśmy w stronę Londynu. Droga w zasadzie przespana, chociaż muszę przyznać, że spanie na siedząco w pozapinanym pasami fotelu to nie jest moje ulubione miejsce wypoczynku. I tak oto przed siódmą, obolałe i ledwo żywe znalazłyśmy się z powrotem z naszym mieście. Dzień rozpoczęłyśmy poranną kawą, a następnie ze względu na piękną pogodę spędziłyśmy cały ranek i przedpołudnie spacerując po Hyde Parku i Kensington Gardens. Londyn jesienią wygląda przepięknie! I tak oto zakończył się jeden z najlepszych weekendów kiedykolwiek. Jako, że jestem v lucky i takie tam, mam teraz half term i tydzień wolnego. Pierwszy urlop czas zacząć! Wow wow to wylegiwanie się w łóżku, spanie do dziewiątej i szalone maratony filmowe!!
Do następnego! x
before the show ;) |