wtorek, 27 października 2015

... if you like to do whatever you've been dreaming about.

Podróże. Ostatni weekend spędziłam na odkrywaniu odległych zakątków Anglii. Cholernie odległych. Słowem wstępu... ładnie powiedziane. A teraz naga prawda. Ostatni weekend spędziłam na gonitwie za boybandem przez pół kraju.
Cała wyprawa rozpoczęła się w sobotni wieczór. Aby wszystko poszło zgodnie z planem, noc spędziłam w Londynie u O. Snu praktycznie wcale... ale przy okazji, nieźle nam się udało z tą zmianą czasu! Dodatkowa godzina snu! Woooohooooo! I tak oto niedzielny poranek zaczął się od dosyć entuzjastycznego: ahoj, przygodo! 
Następne kilka godzin spędziłyśmy przysypiając w siedzeniach National Express, jadąc sześć i pół godziny do.... Newcastle. Tak, Newcastle. Z okna autobusu/pieszej drogi do areny jestem w stanie stwierdzić, że miasto jest naprawdę urocze i warte odwiedzenia. Na miejscu okazało się, że wejście do areny jest zamknięte, przez co musiałyśmy znaleźć sobie miejsca na kolejne kilka godzin. Padło na tyły areny. Pod bramami na backstage już wtedy stała całkiem spora grupa fanek. Więc i my, stoimy, śpiewamy, czekamy... i nagle sobie uświadomiłyśmy, że nie mamy makijażu. Ale jak to, chłopcy mogą pojawić się w każdej chwili, a my takie niewyjściowe?! Z braku laku padło na kryjówkę za krzakami na parkingu #goals. Po tych jakże stresujących chwilach powróciłyśmy pod bramy, gdzie zleciało nam cale popołudnie. Zdaje mi się, że koło godziny 17 przyjechali chłopcy, ale jedyne co widziałyśmy to rozpędzone vany z przyciemnionymi szybami wpadające w bramę z prędkością światła jakieś dwa metry od nas. Mając za sobą szalone biegi przełajowe na trasie brama - płot - brama, czekałyśmy jeszcze jakiś czas w tym samym miejscu, gawędząc sobie z ochroną, policją, tańcząc i śpiewając jednocześnie. Zaczęło się ściemniać, a jakiekolwiek szanse, że ktoś do nas wyjdzie stały się zerowe, więc ruszyłyśmy w ogromną kolejkę do wejścia. Po przejściu wszystkich formalności udało nam się wejść do środka i odnaleźć nasze miejsca. I tym razem czekała na nas bardzo pozytywna niespodzianka: nasze miejsca okazały się być dużo bliżej sceny niż sobie wyobrażałyśmy. Nie wiem nawet, jak opisać sam koncert. Mogę szczerze powiedzieć, że było milion razy lepiej niż na koncercie w Londynie. Może to ze względu na miejsca, bo nareszcie miałyśmy ich blisko i mówie poważnie, zdjęcia i moje nagrania nawet w połowie nie oddają tego, jak blisko byłyśmy! i mogę powiedzieć: fuuuuck, oni są prawdziwi! I na żywo jeszcze piękniejsi! Może dlatego, że chłopcy dali z siebie więcej niż wszystko, bo to ostatni tydzień trasy przed przyszłoroczną przerwą i naprawdę sie starali. Przysięgam, to były najlepsze dwie i pół godziny mojego życia. Ale niestety, wszystko co dobre szybko się kończy. Piętnaście minut po północy wyruszyłyśmy w stronę Londynu. Droga w zasadzie przespana, chociaż muszę przyznać, że spanie na siedząco w pozapinanym pasami fotelu to nie jest moje ulubione miejsce wypoczynku. I tak oto przed siódmą, obolałe i ledwo żywe znalazłyśmy się z powrotem z naszym mieście. Dzień rozpoczęłyśmy poranną kawą, a następnie ze względu na piękną pogodę spędziłyśmy cały ranek i przedpołudnie spacerując po Hyde Parku i Kensington Gardens. Londyn jesienią wygląda przepięknie! I tak oto zakończył się jeden z najlepszych weekendów kiedykolwiek. Jako, że jestem v lucky i takie tam, mam teraz half term i tydzień wolnego. Pierwszy urlop czas zacząć! Wow wow to wylegiwanie się w łóżku, spanie do dziewiątej i szalone maratony filmowe!!
Do następnego! x
before the show ;)
 
 

czwartek, 22 października 2015

Najnowsze wieści z wielkiego świata.

 
Wymyślanie sensownego tytułu to najbardziej frustrujące zajęcie na świecie - w tej sposób mogę usprawiedliwić to durne zdanie, które widnieje powyżej. Cześć wszystkim.
Muszę szczerze przyznać, że dni uciekają mi bardzo szybko. Niesamowicie. Tak szybko, że nawet nie mogę sobie przypomnieć, co robiłam tydzień temu, ale zakładam, że nic nadzwyczajnego, skoro nie pamiętam. Pierwsze, co kojarzę to piątek i moja mock presentation na kursie. I co najważniejsze - poszło lepiej niż sie spodziewałam. Oczywiście ja jak to ja, do prezentacji w ogóle sie nie przygotowałam i wszystko było niezwykle spontanicznie. Co w zasadzie wyszło na moją korzyść. Ogólny tekst przygotowałam kilka dni wcześniej, ale nawet nie pofatygowałam się tego nauczyć. Koniec końców klasa zachwycona, nauczycielka zachwycona i zostałam wychwalona pod każdym możliwym względem. Wyszłam z collegu z bananem na ryju, bo to było dla mnie naprawdę ważne. Chyba najbardziej ucieszyło mnie clear and natural pronunciation czyli to, co zawsze uważałam za swoją największą słabość.
I nadszedł weekend. Sobotę spędziłam w swoim mieście z moja polską kumpelą Olą. Restauracja, drinki, spacery po sklepach, troche zakupów, troche siedzenia w parku. Lubię swoje miasto.
Niedziela standardowo, czyli wyprawa do stolicy.Tym razem odwiedziłymy Westfield Stratford, czyli największe centrum handlowe w Londynie, które jest jednocześnie największym centrum handlowym w Wielkiej Brytanii pod względem liczby odwiedzających. Cały dzień spędziłyśmy w zasadzie na dwóch zagadnieniach: zakupy i jedzenie. Z zakupów jestem zadowolona, z całodniowego jedzenia burgerów też ;) Pozdrowienia dla pana chyba szefa z Nando's przy Oxford Street, niezwykle pozytywnie zaskakująca akcja!
Co do tego tygodnia, to mała jest chora, przez co zupełnie nie mam schedule i moje dnia są całkowicie zwariowane. Raz nie pracuje wcale, a raz, tak jak dzis, 13 godzin w ciągu jednego dnia. Pochwalę się tylko, że we wtorek była w leisure centre na zumbie i było świetnie!! Pisząc tą notkę czwartkowego wieczoru przede mną wizja kolejnych wypraw... A nadchodzący weekend zapowiada się największą przygodę życia! Trzymajcie kciuki, żeby wszystko się udało i do następnego! x
z serii: pochwale się co kupiłam, bo tak. ;)

wtorek, 13 października 2015

Weeeeekend.

Ostatnimi dniami brakuje mi weny... Tak tak, choroba nie odpuszcza i już czwarty tydzień chodzę zdechnięta. Tak, byłam u lekarza, według którego nic poważnego mi nie dolega. No cóż. Nie chce zaniedbywać bloga, dlatego w skrócie opowiem, co wydarzyło sie w miniony weekend, który moge nazwać chyba jednym z najlepszych dotychczas i dodam obszerną fotorelację.
W sobotę z host rodziną odwiedziłam Stonehenge. Prawda jest taka, że sama z siebie bym tam nie pojechała, a jak sie okazało - naprawde warto! Zrobiło to na mnie większe wrażenie niż się spodziewałam - cieszę się, że zostałam pozytywnie zaskoczona. Cała historia z tym związana jest fascynująca. Naprawde polecam. W drodze powrotnej zatrzymaliśmy sie u znajomych i miałam okazje zobaczyć typową angielską wieś, która zupełnie, ale to zupełnie różni sie od polskiej wsi. Moim zdaniem angielskie tereny wiejskie mają więcej uroku. Też warto zobaczyć na własne oczy.
Niedziela to kolejny udany dzień spędzony w stolicy. Po drodze nie obyło sie bez utrudnień, thanks south west trains, ale koniec końców plany zostały zrealizowane. Na pierwszy ogień poszło Muzeum Historii Naturalnej, gdzie również nie obyło sie bez zdumienia - to. jest. ogromne! Pomimo kilku intensywnych godzin nie udało nam sie zobaczyć wszystkiego. Wystawy są świetne, podzielone tematycznie, bardzo interaktywne i nowoczesne. Na pewno kiedyś tam wrócę! Następnym przystankiem było Westfield. Lunch, małe zakupy i moje pierwsze nabytki z Victoria's Secret. Wieczorem wybrałyśmy się na Louis Vuitton Series 3 Exhibition. I... nawet nie wiem, jak to podsumować, bo brakuje mi słów. Magia. Perfekcja. W każdym calu. Zakochałam się po uszy w tej wystawie i to było jedno z najlepszych doświadczeń w moim życiu. Dzień zakończyłyśmy wieczornym spacerem nad Tamizą. A następnie powrót do domu i kolejny tydzień pracy... Byle do weekendu! ;)
 
 
 
 

piątek, 2 października 2015

Żyję i mam się dobrze!

To już miesiąc! Kilka dni temu minęło 31 dni, odkąd postawiłam swoje pierwsze kroki na angielskiej ziemi, jednocześnie wystraszona i podekscytowana. W tym momencie, mogę szczerze podsumować mój dotychczasowy czas jako au pair słowami: to był najlepszy miesiąc w moim życiu. Poznałam tu wspaniałych ludzi, host fam stała się dla mnie prawdziwą rodziną, z językiem coraz lepiej... i co więcej, spełniłam wszystkie największe marzenia! Moje życie wywróciło sie do góry nogami i jest lepiej, niż kiedykolwiek mogłam sobie zamarzyć. Nie tęsknie za domem. Dlaczego? Jestem tu szczęśliwsza niż byłam kiedykolwiek wcześniej. Odkąd jestem tutaj, pokochałam swoje życie. I to chyba najważniejsze.
A pozostawiając już to wylewanie swoich wnętrzności na potrzeby bloga... to ostatnio dzieje sie, oj dzieje! Na tygodniu każdego dnia wychodzę na lunch i przepieprzam pół wypłaty na Starbucksa czy wieczorne piwo, w zeszłym tygodniu zaczęłam też kurs językowy. Na razie jak dla mnie jest naprawdę bardzo dobrze. Jestem w grupie na poziomie C1... całe szczęście, że są grupy na różnych poziomach i jestem w tej najlepszej, bo przynajmniej się nie nudzę i czuje, że zajęcia odpowiadają moim umiejętnościom i potrzebom. Ostatni cały weekend spędziłam w Londynie. Znowu. Chcąc nie chcąc Londyn to miłość mojego życia i korzystam na maksa z tego, że wystarczy niecała godzina pociągiem, żebym znalazła się na stacji London Waterloo. Wracając do relacji: sobota to jeden z najlepszych dni w moim życiu, a innymi słowami: koncert One Direction! Az strach mi się przyznać, że jestem jedną z tych pieprzniętych fanek, ale nic na to nie poradzę ;) Po czterech latach czekania na ten dzień, wreszcie mając ukochany Londyn pod nosem, udało mi się wszystko zorganizować. Nie da się opisać emocji, jakie towarzyszyły mi podczas koncertu albo raczej nie chcecie tego słuchać ;) Postanawiam zamknąć się w tym miejscu. Jako, że ostatnio pogoda baaaaardzo dopisuje, naprawdę codziennie mamy słońce i ciepełko! całą niedziele spędziłyśmy na mieście.Odwiedziłyśmy Hyde Park, Camden Town, Primrose Hill i Covent Garden. Ah, Londyn jak zwykle v busy. Wszędzie tłumy, o każdej porze dnia. Co nie znaczy, że dzień był nieudany. Wręcz przeciwnie. Zapraszam do obejrzenia fotorelacji.
Miłego weekendu, buźka! x
❤️