wtorek, 29 marca 2016

Niezdara

Ze mnie jest. Pewnego piątkowego wieczoru zostałam poproszona o spisanie tychże przezabawnych historii, jakie przytrafić moga się tylko mnie. Zatem idąc za radą mojej przyjaciółki, którą udzieliła mi pokładając się ze śmiechu i zalewając się łzami przy okazji, postanowiłam się tym z Wami podzielić. Bez zbędnego gadania, przechodzę do meritum posta.
Pierwsza przygoda miała miejsce na London Fashion Weekend. Wydarzenie niemałe, także jedną z niepisanych zasad uczestnictwa był smokin' hot look. Wiadomo, robienie się na bóstwo to bardzo złożony proces i w moim przypadku komplikacje dotyczyły jednego z najważniejszych elemtentów, a mianowicie: godna najważniejszego wydarzenia modowego w kraju... kreacja. Cóż, moja sukienka akurat tego dnia nie chciała zbytnio wspólpracować. Wyobraźcie sobie sukienkę z koronkowym tyłem i suwakiem przez całe plecy. Suwak. Właśnie o suwak chodzi. Trzydzieści minut do wejścia vs ja i odkryte plecy. Eureka: Potrzeba nam agrafek! Nie, nie miałam pojęcia, jak po angielsku są agrafki. Słownik też nie miał. Jak widać na powyższym przypadku, to niesamowicie przydatne słowo, także polecam sprawdzić i zapamiętać. Na wszelki wypadek. ;) Takim oto sposobem sytuacja została uratowana, a ja spedziłam dzień paradując z pięćdziesięcioma agrafkami na plecach. FUN.
Historia numer dwa wydaje się mieć poważniejsze konsekwencje, jednak koniec końców przywołując ją z pamięci nie mogę powstrzymac uśmiechu. Typowy wieczór, typowy babysitting, typowe prasowanie. Wydawać by sie mogło, że nic złego stać się nie może. Błąd. Moje zdolności w robieniu niezłych kłopotów postanawiają się objawić akurat tego dnia. Topie kabel od żelazka. Nawet nie wiem, jak Wam to wytłumaczyć. Takim oto sposobem zafundowałam ( w przenośni, bo dzięki Bogu nie musiałam oddawać żadnych pieniędzy ) hostce przyspieszoną decyzje o zakupie nowego sprzętu prasującego.
Sytuacja numer trzy. Nie przeraźcie się za bardzo, ale to była jedna z najbardziej nieodpowiedzialnych rzeczy, jaką zdarzyło mi sie zrobić kiedykolwiek. Kolejna opowieść z serii: mnie nie powinno się w ogóle wpuszczać do kuchni. Nie wiem czy wcześniej wspominałam, ale zaraz po przyjeździe w styczniu grillując wołowinę na obiad przypadkowo dotknęłam rozgrzanej na ponad dwieście stopni grzałki w piekarniku. Koniec końców po nieszczęśliwym wypadku pozostała mi tylko paskudna szrama na dłoni, ale mogło skończyć sie o wiele gorzej biorąc pod uwage, że na widok mojej niesamowicie spuchniętej, bolącej i bordowej wręcz ręki host mama chciała mnie na SOR wieźć i kiedy odmówiłam, bo przecież jestem taaaaaka silna, wpakowała we mnie pół blistra Nurofenu. Tym razem żadnych strat w ludziach, ale mało brakowało do strat w rzeczach materialnych. W roli głównej: makaron do spaghetti. Wrząca woda, makaron grzecznie w wodzie czeka, aby pod wpływem temperatury osunąć się na dno garnka. Przyrzekam, że odwróciłam wzrok od kuchenki na dosłownie moment, aby po chwili ujrzeć płonące kluchy. Edit: Skąd ogień? Makaron zamiast zjechać mi do środka przegiął się po zewnątrznej krawędzi garnka i wpadł prosto w płomienie gazu. Cale szczęście ogień udało mi się ugasić desperacko zadmuchać na amen. Zamiast makaronu, najadłam się strachu. 
Co do wieści z mojego życia, to raczej zbyt wielu ekscytujących nie ma. Albo po prostu nie przywiązuje do nich wagi. Moje życie wpadło w rutynę, chociaż wbrew pozorom robię dużo ekscytujących rzeczy. Wciąż pracuję, wciąż chodzę na kurs, wciąż odwiedzam siłownie kilka razy w tygodniu. Swoją droga, nie pytajcie o efekty, bo jestem pewna, że gdyby moim życiem nie rządził cukier i tłuszcze to byłabym lżejsza pierdyliard kilogramów/centymetrów/rozpaczliwych myśli. Urozmaiciłam także swój plan treningowy o zajęcia grupowe, które są ogromną frajdą. Dalej zwiedzam, dalej wychodze co piątek do pubu na wode kranową, dalej jeżdżę do Londynu kiedy tylko mam okazję i pieniądze. Mogę się pochwalić, że zdałam kolejną część egzaminu na certyfikat, która wbrew moim obawom była banalnie prosta. W Wielkanoc chcąc zachować resztki polskich tradycji na obczyźnie w południe udałam sie do katolickiego kościoła, a potem leniłam się d końca dnia, jak na Święta przystało. Chciałabym obiecać, że postaram się pisać częściej, żeby moje opowieści były choć troche up-to-date, jako, że pamiętnika nie prowadze, a szkoda tracić tak cudne wspomnienia. Także tego, postaram się. Do następnego. x
 SKY GARDEN
BRISTOL