niedziela, 22 maja 2016

Keeping up with Milena

NOTTING HILL 
Pełna trwogi próbuje odszukać, kiedy opublikowałam ostatni wpis. Sprawdzam. Z poczuciem winy przyznaje, że zaniedbałam to miejca przeokropnie. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że te dwa miesiące minęły... jak jeden dzień. No, może nie przesadzajmy, może tydzień. Niby nic sie nie zmieniło, a mam wrażenie, jakby mój świat przekoziołkował przynajmniej kilka razy. Oj tak, co jak co, ale wrażeń to mi nie brakuje. Od czego powinnam zacząć? Może od początku.
Kwiecień. Z desperacją łapię za telefon, otwieram piętnaście folderów na laptopie i przegrzebuję pudełko pełne starych biletów. 
Na początku była przerwa wiosenna. Dwutygodniowa. Właściwie to ostatni tydzień marca i pierwszy tydzień kwietnia. Pierwszy tydzień miałam na głowie dzieci po kilkanaście godzin dziennie. Drugi tydzień spędziłam sama w domu, jako, że moja host rodzina wyjechała na wakacje do Hiszpanii, a mnie zostawila z misją wielkich wiosennych porzadków, jakich miałam dokonać z naszym przeogromnym domu. Challenge accepted, mission accomplished. Z racji tego, że miałam więcej czasu, gdzieś tam pomiędzy spędziłam kilka dni w Londynie u Oktawii, trochę poimprezowałam i ogólnie chyba " poużywałam życia " w szerokim tego słowa znaczeniu. Zdecydowanie dobrze zrobiło mi kilka dni bez dzieci.
Po powrocie do " rutyny " dzień za dniem przemijał z prędkością światła i takim sposobem dotarliśmy do połowy kwietnia. A to oznacza mniej więcej tyle: Nadeszła wielkopomna chwila moich 20. urodzin. Tegoroczne urodziny mogę śmiało okrzyknąć najlepszymi, jakie kiedykolwiek miałam. Zarówno moja host rodzina, jak i przyjaciółki sprawiły, że czułam się wyjątkowa i kochana. Cofnijmy sie dwa tygodnie wstecz, kiedy Oktawia przewitała mnie przeeeepyyyszznyyyym tortem czekoladowym odśpiewując co odśpiewać przy takich okazjach trzeba; świętowanie można uznać za otwarte! Kiedy rankiem zeszłam do kuchni na śniadanie, zostałam przewitana bukietem dwudziestu róż  wręczonych przez moich host chłopców i szkatułki z biżuterią wręczonej przez moją host dziewczynkę. Przyrzekam, że te róże roztopiły moje serce. To jednak nie koniec dobroci ze strony mojej host rodziny; nie minęło kilka godzin, a zastałam ich w swoich drzwiach z kopertą pełną własnoręcznie wykonanych kartek urodzinowych i nie tylko ;), kiedy to zostały mi odśpiewane radosne życzenia. Popołudniem wyruszyłam z Laurą w droge do Londynu, obładowane przede wszystkim alkoholem i pościelami i wszystko było ciężkie jak cholera. Gdy doczłapałyśmy się do mieszkania moich hostów w centrum Londynu, tak, moi hości mają swoje mieszkanie w apartamentowcu w drugiej strefie, które zostało mi udostępnione na tenże weekend, zaczęłyśmy preparty. Wieczorem dołączyła do nas Oktawia i koniec końców, oczywiście spóźnione i ta, tym razem różnież nie obyło sie bez problemów z odnalezieniem właściwych ulic, zawitałyśmy w progu głownej atrakcji dni - Ministry of Sound. Według opinii publicznej 8/10, według opinii mojej i dziewczyn 2/10. Niestety na miejscu okazało się, że to zupełnie nie nasze klimaty, ale przynajmniej same sie przekonałyśmy, żeby tam więcej nie imprezować. Szalona noc skończyła sie upragnionym snem kilka godzin przed wcześniej planowanym powrotem. Niedzielną wyprawę zaczełyśmy od spaceru słonecznymi ulicami Londynu, aby następnie udać się do Tate Britain. Oczywiście muzeum zrobiło na mnie ogromne wrażenie, jak większość w Londynie zresztą. Wieczór spędziłyśmy objadając się na Camden Market, a nastepnie łapiąc pierwszej wiosenne prmienie słońca na moim przeukochanym Primrose Hill.
Teraz fast - forward do końca miesiące, ponieważ po urodzinowym weekendzie czas upłynęł mi dość typowo - praca, siłownia, kurs, spotkania ze znajomymi, imprezy, zakupy, Londyn. Gdzieś po drodze ( i na drodze ) miałam stłuczke, ale nie a sie czym chwalić. Zajmijmy sie ostatnim weekendem kwietnia/pierwszym weekendem maja. Właśnie w tym czasie moja podróżnicza strona powróciła do życia.  W piątkowy wieczór udałam się na Victoria Coach Station, oczywiście już po drodze na dworzec autobusowy miałam przygody, za późno orientując się, że Oysterke zostawiłam w domu i wydając shitload hajsu na Travelcard. aby przed północą wspólnie z Oktawią wyruszyć do naszej dream destination... tak, tym razem zawitałyśmy w Kornwalii. Jako, że nasz autobus dojechał na miejsce o godzinie 7 z minutami, sobotni ranek spędziłyśmy w Coście, bo to jedyne miejsce, które o tej porze było otwarte, a my zdecydowanie potrzebowałyśmy odpoczyku po podróży. Szczególnie dlatego, że nie umiem spać w autobusach i na ponad siedmiogodzinną podróż przespałam może połowę, budząc się co kilka minut z powodu bólu szyi/kręgosłupa/dupy/wszystkiego. Gdy na dworze się ociepliło, a godzina zrobiła sie ludzka, wybrałyśmy się na plaże. Newquay, czyli miasto, gdzie spędziłyśmy weekend, posiada bodajże pięć plaż oddzielonych od siebie klifami, z czego z jednego końca miasta na drugi można dotrzeć pieszo w niecałą godzinę. Pogoda tego nam dopisywała, więc pomimo zmęczenia cały dzień spędziłyśmy spacerując po plażach i po centrum miasta i tak w kółko. Widoki są nie do opisania. Zapierają dech w piersiach. Krajobrazy są niczym w raju. Jestem w stanie powiedzieć, że to najpiękniesze, co było mi dane zobaczyć w całym swoim dotychczasowym życiu. Poniżej zostawię kilka zdjęć, chociaż uwierzcie mi, nie oddają nawet w połowie tego, co mogłyśmy zobaczyć na własne oczy. W dodatku uwierzcie mi, niesamowicie trudno jest wybrać kilka zdjęć spośród tysiąca, które zrobiłam w dwa dni. W niedzielę padała od samego rana i przez cały dzień, także naszym głownym i w zasadzie jedynym zajęciem było chodzenie od restauracji do restauracji. A następnie nocny bus do Londynu i poranne poniedziałkowe piesze, bo nie miałam Oysterki! Sozz Oktawia x człapanie na pociag do domu w wykonaniu ledwo żywych nas.
Znowu, reszta maja upłynęła mi dość typowo, powtarzając: praca, kurs, znajomi, siłownia, imprezy, zakupy, Londyn. Kilka wydarzeń, które zachowam dla siebie. Kilka ważnych decyzji, których również na razie nie mogę ogłosić. Mogę za to powiedzieć, że na chwilę obecną jestem szczęśliwa. Naprawdę szczęśliwa.
Opowieści chyba byłoby na tyle. Na pewno w nadchodzących tygodniach zrobię jakiś post podsumowująco/dziękujący, ponieważ już tak niewiele dostało do momentu, kiedy wszyscy moi znajomi ruszą dalej w świat. A co ze mną? ... O tym innym razem. ;)
Trzymajcie się. X
NEWQUAY
TATE MODERN
TATE BRITAIN
RANDOMS
RANDOMS

1 komentarz: